Zapraszamy do przeczytania wywiadu przeprowadzonego przez gazetę Nowy Tydzień z wójtem Tadeuszem Sawickim.
Nowy Tydzień: – 15 lat to kawał czasu. Pamięta Pan jeszcze, jak wyglądało życie, zanim został Pan wójtem?
Tadeusz Sawicki: – Pamiętam, bo tak naprawdę to ono zbyt wiele się nie zmieniło. Przed piętnastu laty byłem prezesem Zarządu Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Różance, która była gospodarzem na niemal pięciuset hektarach gruntów rolnych. Dopilnowanie wszelkich prac na takim areale wymagało ogromnego zaangażowania i poświęcenia temu celowi niemal całej doby po wyłączeniu oczywiście kilku godzin na sen. Podobnie jest teraz. Wtedy kolejne cele to siewy, sianokosy, żniwa, zbiory, orki, a teraz poszczególne inwestycje, zebrania, sesje, sezon turystyczny i kolejny budżet i znowu tylko kilka godzin na sen.
- Co skłoniło Pana, żeby zostać wójtem?
- Będę nieskromny, ale zawsze nowe mnie nęciło. Gdy zostałem prezesem w spółdzielni, miałem jedynie doświadczenie wyniesione z gospodarstwa rodziców. Tutaj musiałem opanować wielkotowarową i wielokierunkową produkcję rolniczą. Hodowla bukatów i trzody chlewnej, uprawa chmielu i owoców, nowe trendy i nowe możliwości. To były wyzwania a ich realizacja dawała satysfakcję i wyzwalała bodźce do stawiania nowych, wyższych celów. Prywatnie też niejednokrotnie stawiam sobie zadania, których realizacja nie ma zbyt wiele wspólnego z wcześniej realizowanymi. Ot, chociażby modernizacja stateczku, który pod nazwą „Nemo” pływał swego czasu po Jeziorze Białym, czy budowa od podstaw altany ogrodowej z grillem. Dlatego też kiedy padła z pewnych kręgów propozycja stawienia czoła nowym wyzwaniom związanym z funkcją, którą obecnie pełnię, po kilku dniach ważenia za i przeciw zdecydowałem na tak.
- Pamięta Pan ten dzień?
- Tak, pamiętam. To było piętnastego lutego dwutysięcznego roku. W tym to dniu radni gminy Włodawa w głosowaniu tajnym decydowali, kto będzie pełnił do końca kadencji tę zaszczytną funkcję. Emocje skoczyły w górę, gdy okazało się, że kandydatów jest dwóch: ja i kandydat PSL-u. Pamiętam też, że niemal natychmiast po głosowaniu reporter Radia Lublin zadał mi pytanie, jaki mam pomysł na kierowanie gminą i co mam zamiar zmienić. Odpowiedziałem, że zmienię to, co złe, a kierować gminą będę z wykorzystaniem pomysłów radnych i społeczeństwa.
- Miał Pan wtedy jakieś doświadczenie samorządowe?
- Moje doświadczenie samorządowe było skromne i było oparte na pełnionej przez dwa lata funkcji przewodniczącego komisji rewizyjnej. Natomiast miałem spore doświadczenie w sprawowaniu funkcji kierowniczych, bo w latach osiemdziesiątych pracowałem jako kierownik Stacji Badawczej w Sosnowicy, a potem przez dwanaście lat sprawowałem funkcję prezesa w spółdzielni. Prawo spółdzielcze chyba wówczas w największym stopniu oparte było o demokratyczne reguły. Dawało ono prawo wyboru władz przez wszystkich członków spółdzielni, walne zebranie decydowało też o kształcie budżetu, inwestycjach, kierunkach rozwoju. Proszę zwrócić uwagę jak wiele rozwiązań z ustawy Prawo spółdzielcze zostało przeniesione do ustawy samorządowej. Tamten okres nauczył mnie słuchania ludzi, analizowania proponowanych rozwiązań z uwzględnieniem pozytywów jak i negatywów. Nauczył też wrażliwości na codzienne ludzkie problemy a chyba już z mojego charakteru wypływa to, że lubię ludziom pomagać.
- Patrząc z perspektywy minionych 15 lat, co było Pana zdaniem najtrudniejsze w kierowaniu gminą?
- Hmm… Dobre pytanie. Odpowiem na nie tak: najtrudniejsze było i… jest włączenie społeczeństwa w życie społeczne. Przez kolejne lata obserwuję wzrost postaw biernych, przechodzących następnie w konsumpcyjno-roszczeniowe. Pomimo wielu wysiłków i działań, tak naszych lokalnych jak i globalnych, coraz rzadziej słyszy się deklaracje włączenia czy też pomocy w rozwiązywaniu problemów. Częściej natomiast: mi się należy, ja płacę podatki, ja mam prawo. Taki co ma prawo, zaorze drogę, wyrzuci śmieci do lasu, podrzuci niechcianego psa. Niepokojącym jest to, że takie postawy nie są piętnowane, a w pewnych środowiskach wręcz są akceptowane. Natomiast usuwanie skutków takich postaw, niestety, kosztuje i to kosztuje coraz więcej, a ciężar tych kosztów ponosimy wszyscy. Marzeniem moim jest abyśmy się wzajemnie szanowali i szanowali nasze wspólne pieniądze.
- Sukcesy?
- Mówienie o własnych sukcesach jest po trosze samochwalstwem, dlatego powiem tak: chyba jakieś są, skoro po raz czwarty mieszkańcy powierzyli mi tę zaszczytną funkcję. A tak na poważnie to myślę, że sukcesem jest utrzymanie, a nawet podniesienie standardu bazy kulturalno-oświatowej. Remonty i doposażenie szkół i świetlic wiejskich, budowa boisk i hali sportowej, utworzenie kilku placów zabaw, co stwarza warunki do przyjemnego spędzania wolnego czasu. Daje też możliwość prowadzenia działalności przez Koła Gospodyń Wiejskich i Ochotnicze Straże Pożarne. Daje też poczucie społecznej własności i odrębności. Często słyszę: to jest nasze, tak jest tylko u nas. Takie stwierdzenia, wydawać by się mogło, rodzą wyizolowanie, ale nie jest to prawdą, gdyż w naszej gminie są one podwaliną współzawodnictwa. Nawet najmniejsze miejscowości, najmniej liczne społeczności chcą równać do najlepszych.
- Porażki?
- Porażki są i to zarówno te małe, które trudno zauważyć, ale też takie, które przypominają o sobie niemal każdego dnia. Najbardziej odczuwalny jest brak utwardzonych dróg i to zarówno na nowych osiedlach jak też w miejscowościach, które istnieją „od zawsze”. Pierwsza z porażek to odrzucony wniosek na budowę drogi kolonia Suszno – Wisberg w programie SAPARD, kolejna to niewykorzystane w całości środki z programu PHARE, za które mogliśmy wybudować jezdnię z chodnikiem do Tarasiuk. Podobnie nie wykorzystaliśmy w stu procentach dofinansowania z tzw. schetynówek w Sobiborze, gdzie ograniczyliśmy się tylko do jednego etapu budowy. Porażką też można określić brak na terenie gminy prac scaleniowych, których prowadzenie pozwoliłoby na budowę dróg w terenach rolnych. Jednak nawet w Krasówce, moim zdaniem najbardziej predysponowanej do tego miejscowości, brak było zgody rolników na takie prace. Porażką jest też to, że nie udało się mi przekonać mieszkańców Orchówka do budowy w tej miejscowości oczyszczalni ścieków – takiej, jaka funkcjonuje w Żukowie i Różance i gdzie koszty oczyszczania ścieków są o wiele niższe niż te, które ponoszą mieszkańcy Orchówka. Kolejna porażka to brak planu przestrzennego zagospodarowania, na uchwalenie którego, czy też jego uzgodnienia, zabrakło nam dosłownie jednego miesiąca. Są też inne porażki, może dzisiaj już mniej widoczne, jak chociażby niewykorzystanie szansy na stworzenie pięknego, szerokiego zejścia na plażę główną w Okunince. Ale też montaż przydomowych oczyszczalni ścieków w gospodarstwach, w których są nie w pełni wykorzystane, czy też przystąpienie do realizowanego przez dziewiętnaście samorządów projektu Wirtualne Powiaty. Mam też wątpliwości czy słuszną była decyzja o budowie ścieżki rowerowej wzdłuż Bugu w terenach zalewowych.
- Oprócz stanu dróg, o których Pan wspomniał przed chwilą, nie ma praktycznie sesji, aby radni nie narzekali także na oświetlenie gminy.
- Sprawa oświetlenia dróg i chodników, jak dowodzą tego zgłaszane na sesjach interpelacje, jest niezmiernie istotna dla mieszkańców. Jednak w wywiązaniu się z tego obowiązku również mamy masę problemów. Już nie wspomnę, że swego czasu to gminy zostały obarczone obowiązkiem zapewnienia oświetlenia i ponoszenia kosztów z tym związanych tak na drogach powiatowych jak i wojewódzkich. Równolegle zakład energetyczny przystąpił do modernizacji trakcji przesyłowej, likwidując przy tym słupy i zawieszone na nich lampy. Budujemy nowe, nasze sieci, ale na dziś sześćset lamp na terenie gminy to lampy zakładu energetycznego, a tylko nieco ponad dwieście to nasze. Staramy się budować nowe sieci równolegle z modernizacją prowadzoną przez energetyków, ale to wymaga nakładów finansowych, a te nie zawsze jesteśmy w stanie ponieść.
zródło NT
Link do pełnego wywiadu na stronie http://www.nowytydzien.pl/index.php…