Wszystko zaczęło się od fotografii, którą „podjarałem się” w podstawówce. Używałem małego kompaktu, którym fotografowałem wszystko dookoła. Z czasem nazbierałem na pierwszą lustrzankę i wykorzystując dość szeroką paletę starych tanich radzieckich obiektywów eksperymentowałem z różnymi ogniskowymi. Na długi czas zostałem przy obiektywach długoogniskowych, fotografując dziką przyrodę, głównie ptaki. Zaczęły pojawiać się pierwsze sukcesy- opowiada Mateusz Witkowski.
Inwestowałem w coraz lepszy sprzęt. Pojawił się pomysł, żeby to wszystko filmować, ale zgasł tak szybko, jak się pojawił – przez ówczesne ceny sprzętu. W gimnazjum zaczęło brakować mi czasu na wyjazdy i miałem długą przerwę. Po drodze kupiłem aparat średnioformatowy, w domu wywoływałem negatywy. Zarażając się analogowymi widoczkami, kupiłem szerokokątny obiektyw do cyfrówki, kończąc w tym momencie z fotografią ptaków. Stwierdziłem, że to już nie to. Kiedy jeszcze fotografowałem ptaki, zacząłem jeździć na Podlasie. Z biegiem czasu nudziła mi się awifauna i zacząłem zwracać uwagę na tamtejsze specyficzne krajobrazy, kulturę, architekturę. W internecie natknąłem się na jakiś konkurs fotografii reportażowej, więc postanowiłem spróbować swoich sił na Podlasiu, przemierzając nadbiebrzańskie i nadnarwiańskie wioski. Fotografowałem wszystko, co było dziwne, inne. Używałem szerokich obiektywów i długich czasów naświetlania, żeby dodać dynamiki i nadać zdjęciu odpowiedniego wyrazu. Codzienność stała się obiektem moich zainteresowań. Pod koniec gimnazjum kupiłem aparat z funkcją filmowania. Swój pierwszy film nagrałem w liceum na lekcji wiedzy o kulturze, był to teledysk zrealizowany z moimi kolegami. Nauczycielka – Marta Olszewska – pokazała mi kilka konkursów filmowych. Razem z Przemkiem Waszczukiem i Adamem Łobko zrobiliśmy film na konkurs „Stąd jestem, tu zostaję”. Kosztowało nas to mnóstwo pracy, sporo niepowodzeń, bo mieliśmy na to tylko dwa tygodnie. Pogoda bardzo nie sprzyjała, chociaż trochę nadała taki mroczny klimacik. Do tego łażenie po dachach, siedzenie kilka godzin w deszczu, nakręcając ciągle korbkę wielkiego slidera, żeby nagrać timelapsy. Nie udało się tak jak chcieliśmy, ale był ogrom frajdy. Zajęliśmy trzecie miejsce. Tego samego dnia dostałem od pani Marty informacje o „Praskim Festiwalu Filmowym”. Tym razem nie miałem nakreślonego pola działania, gatunek i tematyka była dowolna. Strasznie chciałem pokazać codzienność bez cenzury. Wiedziałem, co chcę uzyskać, ale brakowało mi do tego odpowiedniej osoby. Pomysł na bohatera dokumentu „Kobyłka i papieros” zawdzięczam mojemu dziadkowi. Pan Mirosław okazał się świetnym wyborem, cały materiał udało mi się zebrać przez jeden dzień. Wszystko zmontowałem i wysłałem na pierwszy festiwal…
Do kina nie chodzę. Oglądam mało filmów, a jeśli – to najczęściej te niskobudżetowe.
- Czy poza filmem dokumentalnym coś tworzysz jeszcze, np. rysujesz, malujesz, piszesz?
- Niestety, poza filmem i zdjęciami nie tworzę nic więcej.
- Na ile inspiracją dla twojej twórczości jest to, co wynosisz z domu, ze swojej rodzinnej miejscowości?
- Mieszkam w bardzo urokliwej okolicy – utrwalam sobie w głowie kadry, wklejam bohaterów i tworzę fabułę. Jednak to pozostaje tylko dla mnie. Mam nadzieję to wszystko w końcu zrealizować. Do swoich dokumentów staram się szukać ludzi niezwykłych, interesujących, którzy swoim zachowaniem burzą jakiś porządek i rutynę. Mieszkanie na wsi ułatwia sprawę, ponieważ każdy każdego zna. Zresztą interesują mnie takie klimaty.
- Kto ci najbardziej pomagał w realizacji twojej pasji?
- Do fotografii wprowadził mnie wujek, pokazał mi podstawy i pomógł wybrać sprzęt. Wiadomo, że wspierała mnie również rodzina.
- Wymień te najważniejsze momenty swojej kariery; opowiedz o tym, co jurorzy podczas ważnych konkursów mówili o twoich filmach.
- Każda wygrana była dla mnie równie ważna. Pierwsza była nagroda za zdjęcia Włodawy w konkursie organizowanym przez urząd miejski. Zacząłem wysyłać zdjęcia na kolejne konkursy i tak jakoś szło. Jeśli chodzi o film, to największym osiągnięciem dla mnie jest 2. miejsce w Praskim Festiwalu Filmów młodzieżowych oraz główna nagroda w kategorii dokument na Festiwalu filmów „Albatrosy” w Gdyni. Festiwale to świetna sprawa, bo poza samą prezentacją filmów są bardzo ciekawe warsztaty.
W zasadzie od jury w Gdyni usłyszałem takie opinie, że mój film jest konsekwentny, że muzyka (w moim przypadku jej brak, brak podkładu) jest niezwykle istotna i nie może zaburzać oglądania filmu. Ten brak podkładu uznano za atut. Usłyszałem również, że moje ujęcia są ciekawe, ale zapewne ilu ludzi, tyle opinii. To tylko subiektywne odczucia tych jurorów, z którymi ja się zetknąłem. Każdy ma prawo do własnej oceny…
- Jakie masz plany? Niedługo matura i studia. Jakie?
- Przede wszystkim chciałbym dotrwać do matury. Jeśli się uda i zdam maturę, to pozostają mi tylko uczelnie artystyczne, na których liczy się portfolio, a nie wyniki matur. Dokumenty zamierzam składać przede wszystkim na operatorkę do Łodzi, szanse znikome, bo nazwiska absolwentów mówią same za siebie. Jeśli się nie dostanę tam, to może fotografia dziennikarska/reportażowa.
A tak poza tym, marzy mi się taka praca, żebym mógł jak najwięcej podróżować tanimi środkami – autostop, namiot. Chciałbym pracować jako operator przy kręceniu filmu, albo w magazynie pokroju „National Geographic”.
źródło: Nowy Tydzień